niedziela, 14 lipca 2013

Jack London "Martin Eden" - recenzja książki

Postanowiłem napisać recenzje książki, która kiedyś była dla mnie bardzo ważna, ale z perspektywy czasu spoglądam na nią trochę inaczej. Pierwszy raz przeczytałem ja na studiach, potem jeszcze kilkakrotnie ponieważ utożsamiałem się z głównym bohaterem. To ciekawa postać, taki literacki tytan osiągający wszystko, co zamierzył, ale tez postać tragiczna, bo cel jaki obrał na końcu okazuje się być głupi. Nie będę streszczał fabuły, kto jeszcze nie czytał niech to zrobi, bo warto. Kto już czytał zna fabułę.

A zatem czy Martin Eden to książka genialna? Odpowiedź brzmi - nie. Martin Eden bez wątpienia jest książką bardzo dobrą, ale rzutuje mocno na nią osobowość autora, która zwyczajnie zepsuła tę powieść. Polecam zwłaszcza porównanie jej z kilkoma podobnymi książkami Londona, takimi jak "Bellew Kurzawa", "Księżycowa dolina" czy "Maleńka pani wielkiego domu". Odbija się w nich bardzo podobny i niesamowicie uproszczony wizerunek życia ludzkiego. Można by powiedzieć, że London widział ludzi jako stado pluskiew pośród którego od czasu do czasu rodzi się orzeł. Ten orzeł wybiera kierunek, idzie w tym kierunku i osiąga wszystko, co sobie zaplanował. Chce założyć farmę i zbudować olbrzymie stado bydła? No problem. Kupuje byka, daje mu jeść, płodzi z niego potomstwo i sukces zapewniony. Nie ma spadków cen na rynku, byki mu nie umierają bez powodu, trawy nie brakuje bo nie ma deszczu. Słowem - nie udaje ci się bo nie robisz. Wyobrażenie Londona na temat życia pochodzi chyba z książek, bo patrząc na jego życiorys muszę powiedzieć, że albo ślizgał się po rożnych zawodach nigdy żadnego nie pojmując dogłębnie, albo po prostu odnosił szereg porażek, a książki miały mu rekompensować je, jako wymyślone pasmo sukcesów.

I taki właśnie jest Martin Eden. Już, już ma pójść z torbami, gdy nagle cud się dzieje i zyskuje sławę i pieniądze. Bieda opisana jest tam tak dokładnie, że trudno nie uwierzyć, że ją poznał. Ale nawet przez moment jego bohater nie popada od takiej biedy, nędzy i głodu w depresje. Jest więc albo supermenem albo ma coś nie tak z głową. Dawniej tego nie widziałem, ale dziś już rozumiem. Martin Eden nie istniał i nie może istnieć. Przeżywając takie odmiany popełniłby samobójstwo już  połowie powieści. Tymczasem tak się nie dzieje. Dlaczego?

Marks, Spencer, Darwin, Nietzsche, Hegel, Bławatska. Oto odpowiedź. Życie Edena to po prostu odzwierciedlenie tez tych bieda filozofów. London czytał to wszystko moim zdaniem i chciał wcielać w życie. Ale socjalizm i ewolucjonizm ma tyle wspólnego z życiem człowieka, co ja z Martinem Edenem. To stek bzdur. XIX wieczne wymysły ludzi, który patrzyli na rzeczywistość bardzo wąsko i chcieli ją wytłumaczyć prostym prawem. Dlatego też i zakończenie jest takie ciekawe. W całej książce nie pojawia się słowo Bóg i nagle na zakończenie:

Z ziemi, gdzie ufność i strach podły
Z miłością życia, zbyt nam drogą,
Rządzą – dziękczynne ślemy modły
Bogom, co gdzieś tam istnieć mogą,
Za to, że życie nie trwa wieki,
Że nikt nie wraca z mgieł dalekiej
Krainy śmierci, a nurt rzeki
Zawsze na morza spocznie progu.

Nie Bogu tylko bogom dziękuje, bo przecież socjalizm zaprzeczył istnieniu Boga, a odwoływał się do monizmu materialistycznego, który jest tam wspomniany. No i ta wizja życia, które jest do odrzucenia, bo... czegoś w nim brakuje. Wszystko bowiem, co robił Eden to bzdura. Nawet samobójstwa przechodzi jakoś bez echa. Ot wskoczył do wody i już. Nic nie ma. Człowiek to tylko małż. Myślący małż, kopulujący i rozmarzający się bez celu. Nie ma reguł, zasad, nie ma dobra i zła. Jest tylko pustka i z tą właśnie pustką borykał się bohater tej powieści, choć nawet tego nie widział aż do końca.

Smutna książka, bo i filozofowie, którzy ją napisali, mieli wypaczone poglądy. London im wierzył i pogrążył się razem ze swoim bohaterem w morzu. Rest in peace, głupcze.

piątek, 12 lipca 2013

Fotografować róże nocą...

...trzeba. Bo nocą tło jest ciemne i róża zawsze gra pierwsze skrzypce.



Czasem fajnie wyjdzie. Światło pochodziło z okna i padało mniej więcej z godziny czwartej. Aparat musiał 15 sekund naświetlać, dlatego postawiłem go na aluminiowej drabinie, która służyła za statyw :) Na tle widać pomarańczowe światło latarni ulicznej prześwietlającej mój ogród. ISO 100, przesłona 2.8 naświetlanie 15 sekund, stary Olympus SP500uz.

środa, 10 lipca 2013

VK3601h lub jak kto woli VK 36.01h - WOT

Gram ostatnio w World of Tanks. No może nie ostatnio bo gram w WOT już prawie rok. Różnie mi to wychodzi. Czasem jakimś czołgiem mi nie idzie, czasem idzie bardzo dobrze. Ale moim ulubionym czołgiem jest poprzednik niemieckiego Tiger I - VK 36.01H lub VK 3601H (bo dawniej trochę inaczej go oznaczano). Dlaczego to jest mój ulubiony czołg i jak nim grać?


Czołg to pancerz i armata. Standardowe bitwy z II Wojny Światowej to nie były walki manewrowe ale ostrzał prowadzony raczej na dystansach. Czołg stał nieruchomo, celował, strzelał a potem ruszał, przejechał trochę, znowu stawał, celował i strzelał i tak w kółko. Dlatego właśnie w tych czasach nie decydowano się na produkowanie małych czołgów, które były szybkie lecz z mocnym działem. Taki czołg zwyczajnie by na dystansie powyżej 100 metrów podczas ruchu prawie nie trafiał. Natomiast sam w ruchu byłby dobrym celem dla dział przeciwpancernych i przez to przeżywalność takich czołgów na polu bitwy byłaby zerowa. Jednak World Of Tanks to nie tamta wojna. Wtedy nie walczyły T34, ELC AMX, czy VK 3001h. Nikt nie wypuszczał na pola bitew wielu czołgów takich jak właśnie VK3601H, bo ich nie produkowano. Ten czołg był prototypem tylko, w tamtym czasie nieużywanym, co jednak nie przeszkadza mi nazwać go jednym z najlepszych czołgów VI tieru w WOT. Dlaczego?

Ponieważ ma pancerz przedni 100 milimetrów, a działo 88 mm z Tygrysa potrafi poharatać niejeden T34-85 czy T1Heavy. Spokojnie też można się mierzyć z KW1 czy KW-1s (które to czołgi są moim zdaniem słabszymi przeciwnikami dla VK). Hp co prawda nie rzuca na kolana, ale każdy kto grał VK wie, jak ładnie potrafią od jego przedniego pancerza rykoszetować pociski. Dziesięć, czy piętnaście rykoszetów to naprawdę nic specjalnego.

Ustawianie się tym czołgiem jest proste. Stoimy przodem do wroga odchyleni od niego nie więcej niż 10-20 stopni. Dobrze jest schować brzuszek, ale to rada dla każdego czołgu. Nie polecam walki w zwarciu. VK3601H wytrzymuje ją, ale prawdziwe pazury pokazuje z ponad 100 metrów. Od niego rykoszetują pociski, a sam VK z dobrą załogą trafia prawie zawsze, penetrując i co najważniejsze - trafiając celnie. Ja sobie do niego dokupiłem lunetę i po prostu się ustawiam nieruchomo. Przy takim oczekiwaniu, jeśli masz dobry punkt obserwacyjny to zawsze kogoś ukąsisz zanim do ciebie się zbliży. A głupsi zatrzymają się od ciebie z 200 metrów i będą strzelać. A oto nam przecież chodzi :)

Zatem do dzieła. Zabawa tym czołgiem jest naprawę przyjemna, gdy nie robisz nic głupiego. Nasz 3601 pokazuje w tej grze pazurki i gra się nim bardzo przyjemnie. Pamiętajcie tylko że bokiem się nie strzela.

Czekam teraz na polskie drzewko technologiczne. Ja to widzę tak: Renault-TKS--TP7-TP10-TP11-TP20-TP25-BUGI

niedziela, 7 lipca 2013

Jak fotografować drzewa.

Jak fotografować drzewa? Nie wiem naturalnie :) Nie jestem fotografem, nie potrafię robić cudnych zdjęć ani tez nie mam dobrego sprzętu. Mój Olympus SP-500UZ to antyk, matryca mu się już przepala i robi coraz gorsze zdjęcia. Więc poszukiwanie poradnika, rady, opinii, odpowiedzi na pytanie czy samouczka u mnie, na moim blogu nic Wam nie da. Google pewnie od czasu do czasu tu kogoś skieruje, co dla niego będzie stratą czasu, podobnie zresztą jak przynajmniej połowa moich wyszukiwań w stylu- "Jak robić zdjęcia xxx", "Jak fotografować xxx", ale... nie ma żadnego ale. Po prostu robię zdjęci i większość mi nie wychodzi. A jak wychodzi to tak obrobię na GIMPem, że mi się podoba, innym nie. Tylko co z tego?

Można z oddali pod słońce albo od dołu bez słońca...