piątek, 7 grudnia 2012

Lekcja kultury dla banków, firm i instytucji finansowych, czyli jak nie zarabiać pieniędzy.

http://www.flickr.com/photos/dr_tr/2948640859/sizes/m/in/photostream/
Tak sobie pomyślałem (o zarabianiu pieniędzy i nie tylko), że ostatnio dzwoniące do mnie z rożnymi sprawami banki, firmy czy inni interesanci stali się strasznie chamscy. To już nawet nie chodzi o to, że regularnie chcą mnie wycyckać z pieniędzy, ale że robią to w sposób wyjątkowo impertynencki. i stwierdziłem, że parę słów się jednak należy.

Zdarzyło się wam, że dostajecie telefon od kogoś, kto chce abyście mu podali dane do identyfikacji i poinformował, że rozmowa jest nagrywana?

Otóż drogie banki, firmy, instytucje finansowe. Jeśli ja dzwonię do kogoś, to muszę się przedstawić. Rzeczą jego dobrej woli jest ze ze mną rozmawia. nie mam prawa żądać, nic ponad to, co się nazywa rozmową. Tymczasem wy odstawiacie ostatnio straszną wieś.

Co by bowiem było, gdybym zadzwonił do nieznajomej osoby i kazał jej się zidentyfikować, np. podając swój pesel? Czy nie uznano by mnie za chama i nie przerwano rozmowy? A jeśli nawet nie i ten ktoś by nie odwiesił słuchawki, to jakby zareagował, gdybym mu powiedział, ze ta rozmowa jest nagrywana, sugerując od razu, że spodziewam się od rozmówcy, że mnie będzie oszukiwał, okłamywał lub obrażał?

A wy to właśnie robicie. Co jakiś czas do mnie wydzwaniacie, a to z ofertą, a to z przypomnieniem o czymś i karzecie mi potwierdzić moje dane osobowe, a potem bezczelnie mnie informujecie, że to nagrywacie. Nauczcie się choć pozorów kultury, wy buszmeni finansów. Mam ostatnio wrażenie, że wydzwaniają do mnie kretyni, którzy nigdy nie zapoznali się z europejską kulturą. To wy jesteście w sytuacji petenta, gdy do mnie dzwonicie.

Jeśli ja mam do was sprawę, to możecie sobie nagrywać, kazać mi czekać puszczając idiotyczne melodie, czy pytać "Kto tam". Możecie mnie traktować jak niechcianego gościa. Ale dzwoniąc do mnie, gumiaki zostaw przed drzwiami.

Pracujesz prymitywie na wizerunek firmy, więc wymyślając procedury, które potem szeregowi pracownicy wcielają w życie, pomyśl trochę. Skoro z domu nie wyniosłeś dobrego wychowania, to poproś kogoś o radę. (Np. eks prezydentową, nauczycielkę jedzenia beza, niech was nauczy jak zarabiać kasę)

sobota, 24 listopada 2012

Jak NIE składać podania o pracę

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Ktoś zlecił wam zamieszczenie w gazecie ogłoszenia w sprawie pracy. W ogłoszeniu podaliście adres pracodawcy, wymagania, rodzaj pracy. Skończyliście to zlecenie i zapomnieliście o nim. Mija miesiąc i do waszego biura bez słowa wchodzi nieznajoma osoba, kładzie na biurku CV i wychodzi też bez słowa. Po przejrzeniu tego CV orientujecie się, że to aplikacja w sprawie tamtej pracy. Absurd?

Dziś mi się coś podobnego przydarzyło, dlatego postanowiłem napisać ten post. Na moją spamową skrzynkę pocztową przyszedł mail. Nie znam nadawcy, nie było tytułu, a w treści liczba znaków wynosiła zero. No ale był załącznik- owe CV. Dowiedziałem się z niego, że niejaki Darek, skończył technikum mechaniczne i szkołę ochroniarską. I trochę danych osobowych. Co prawda nie pojawiło się sformułowanie "chciałbym podjąć u państwa pracę" ale tego się domyśliłem. Tylko, że ja mieszkam na Podkarpaciu, a praca była w Niemczech. No i pracodawca ze mną miał niewiele wspólnego.

Miesiąc temu moja dziewczyna została wprost zasypana rożnego rodzaju aplikacjami o pracę. Nie dawała rady, więc postanowiłem jej pomóc i odpisać tym wszystkim osobom, które podobnie jak mój dzisiejszy gość, pomyliły adresy mailowe. Mimo, że w treści ogłoszenia był mail, na który należało aplikować, to 120 osób w niedzielę, od godziny 9 rano do 23 wysłało do niej prośbę o przyjęcie do pracy.

Jej obowiązkiem w takim przypadku było odpisać im, wyjaśnić nieporozumienie i skierować na stronę z ofertą pracy (obszerniejszą aby nabić kliknięć). Ponieważ tego dnia miała urwanie głowy, napisałem sobie wzór odpowiedzi i 120 razy, metodą kopiuj-wklej odpowiedziałem rożnym osobom. Przy tym przyjrzałem się temu co wypisują.

Olaboga!

Sadze,  że jakieś tysiąc osób odpowiedziało na to ogłoszenie, bo to była nieźle płatna praca za granicą, bez znajomości języka niemieckiego. Z tego wiele osób zwyczajnie NIE PRZECZYTAŁO OGŁOSZENIA. Nie żartuje. W nim było napisane na jaki mail odpisywać. A Oni wysyłali na mail, z którego założono konto na portalu. Już pomijając osoby, które wysłały na wszelki wypadek wszedzie, statystyka dziwna.

A zatem - Jak NIE składać podania o pracę.

1."Jestem zainteresowany pracą. Mój numer xxx xxx xxx"

Koniec. Fajne prawda? Pracodawca ma do niego zadzwonić i się zapytać jaki ma gość wykształcenie, co potrafi, itp.

2. "Czy mogę poprosić o trochę więcej informacji? Jesteśmy z partnerem zainteresowani podjęciem pracy" i do tego CV

Fajnie że Was to interesuje, ale składanie CV dziś to wyścig. Wy się pozastanawiajcie, a inni będą już dawno pracować.

3. "Oto moje CV. Jestem zainteresowany pracą"

No wiem, że się pastwię, ale może by tak podać imię i nazwisko? Podpis pod mailem? Przeglądać CV osoby, której się nie chciało podpisać, żeby się dowiedzieć, co i jak, to przesada.

4. Rożnego typu adresy mailowe w stylu - "paker4824@cośtam", "kociaczek@cośtam"(48lat), qwerty12345@cośtam", "macho1978@cośtam", "w7df23@cośtam" - ludzie, miejcie litość. Jak to o was świadczy?

5. Rodzynkiem były dwie oferty od obcokrajowców. Ukraina i Bułgaria. Ta z Bułgarii z 10 zdań, ale Google tłumacz. Ukraińska, przeciętna, tylko, że znów nie ten mail.

6. Kolejny to przypadek z dziś. Miesiąc minął, więc daty nie przeczytał. Maila nie zatytułował i nie napisał w nim ani słowa. Dał tylko załącznik z błędami ortograficznymi. Postarałem się i mu odpisałem z 30 zdań, co i jak ma robić. W odpowiedzi lakoniczne podziękowanie i informacja, że napisał to, aby sprawdzić, czy to nie fikcja. Oj chłopie, ty to jeszcze się doucz, jak szukać pracy.


Koniec.

Gdybym był pracodawcą, to do tej fizycznej pracy wybrałbym osobę, która -
a)Przywitała się i napisała o co chodzi
b)potem podała skrótowo(5zdań) swoje wykształcenie i doświadczeni zawodowe
c)dołączyła schludne CV, które mogłem poczytać
d)podziękowała za uwagę i podpisała się imieniem i nazwiskiem

Po prostu przyłożyła się do tego.


Niestety pracodawcą nie jestem. Więcej, pojutrze wyrejestruję się z ZUSu i będę szukał pracy. Jeśli więc potrzebujesz kogoś, kto dobrze pisze, ma niekonwencjonalne pomysły, radzi sobie z komputerem i potrzebujesz pracownika przez internet to może zerknij niżej, na moją wiadomość-

"Jestem zainteresowany tą robotą."  ;)

sobota, 10 listopada 2012

Bo każdy AKowiec ma coś z husarza...

Chciałem w drugim wpisie tego bloga opowiedzieć o moim dziadku Tadeuszu Polaku. Zanim umarł rodzice przynieśli mu mnie pokazać, więc można powiedzieć, że spotkaliśmy się i pożegnaliśmy. Babcia umarła dwa lata później, więc większość z tego co wiedziałem o nim, pochodziła z opowieści mamy lub wujków lub cioć. Nie było tego za dużo, a jeśli już to oczywiście wspominali dobre chwile, każdy bowiem pamięta momenty, kiedy był szczęśliwy, a o innych stara się zapomnieć. Ja nigdy szczególnie jakoś nie wypytywałem, czego dzisiaj żałuję. Ale może po kolei.

Pamiętam, jak bylem mały, jeszcze za komuny, ludzie dużo opowiadali o wojnie. Z najciekawszych historii pamiętam opowiadaną co roku o spalonej stodole. Nasza wioska, Sądkowa w 1944 znalazła się na linii frontu. U nas stali Rosjanie, a z trzech stron Niemcy. I jak to na froncie strzelali do siebie, ale też ostrzeliwali budynki, aby zniszczyć przeciwnikowi potencjalne miejsca obrony. Któregoś dnia w nasz dom(zbudowany 1936) uderzył pocisk zapalający. Trafił w okno komory, przeleciał przez to pomieszczenie, przebił drzwi, przeleciał przez sień, trafił w kolejne drzwi, wpadł do pokoju(obecnej kuchni) i wyleciał kolejnym oknem.  Wiem że to nieprawdopodobne, ale jedne z tych drzwi wciąż są u nas w domu i widać miejsce, gdzie deska jest połamana i wstawiono tam inną. Ten pocisk następnie przeleciał jeszcze piętnaście metrów i trafił w stodołę, która spłonęła, a na miejscu jej dziś jest mały przydomowy ogródek.

Inną historię usłyszałem kiedyś podczas żniw w nowej stodole, stojącej na innym miejscu, wybudowanej po wojnie. Wujek Staszek, syn dziadka, podczas pracy, zmęczony w pewnym momencie otarł pot z czoła i powiedział: A wiesz, że tutaj jest zakopany karabin i amunicja?(jakoś tak) Miałem wtedy może z dziesięć lat więc nie pytałem, co,  jak i dlaczego. A wujek nie chciał za dużo mówić, to przecież ciągle jeszcze była komuna. Choć nie pamiętam w sumie, co dokładnie mówił. Czy to był karabin, czy skrzynia z karabinami. Miesza mi się to już we wspomnieniach. Szwagier wujka musiał po wojnie wyjechać aż do Torunia. Jak się mówiło, należał do AK i komuniści, gdyby to odkryli wsadziliby go do mamra. Nasz rejon dla szwabów był bardzo ważny, bo wydobywali tu ropę naftową. Do dziś stoją szyby, a przecież paliwo było tym, co nie jeden raz zatrzymywało niemieckie czołgi w marszu. Nic więc dziwnego, że zapomniane obecnie Podkarpacie, wtedy było oczkiem w głowie nazistów. Więc i dla AK to był ważny ze względu na akcje sabotażowe rejon.

Któregoś dnia wybrałem się do biblioteki w Jaśle, chcą czegoś doczytać o ruchu partyzanckim w rejonie. Panie odesłały mnie do czytelni, a tam dostałem do ręki książkę "Ruch oporu w Beskidzie Niskim". Wertowałem ją sobie i nagle trafiłem na stronę ze składem dowódców Batalionów Chłopskich, które po 1943 weszły do AK. A tam jako organizator siatki był wymieniony mój dziadek. T. Polak z Sądkowej. Nazywało się to Trójkami Gminnymi Rocha. Możecie sobie wyobrazić w jakim byłem szoku. 32 lata życia bez świadomości, że miałem dziadka w AK i to w dodatku na stanowisku organizatora ruchu oporu.

Wróciłem do domu i zacząłem śledztwo. Mama najpierw nic sobie takiego nie przypominała(najmłodsze dziecko) ale potem zaczęła łączyć fakty. W domu to był temat tabu. Ktoś dziadka gdzieś po wojnie przy jakimś sporze postraszył wysłaniem na białe niedźwiedzie" i od tego czasu na ten temat nikt u nas nie mówił. Wszyscy wiedzieli, nikt nic nie mówił. Czasem tylko opowiadali historię, jak dziadek, który w czasie wojny był zastępcą wójta, spił kiedyś Niemców. Przyjechali do nas po chłopów na roboty przymusowe. Wójt uciekł, bo przecież jak wyznaczyć ludzi których się zna do takiej pracy, pozostał mój dziadek. Od słowa do słowa spił Niemców i zalanych odesłał z kwitkiem. To była jedyna wojenna historia z nim jaką znam.

Prowadziłem więc dalsze poszukiwania i dowiedziałem się kolejnej ciekawej historii. Szwagier wujka Staszka, ten, który uciekał po wojnie do Torunia, nigdy nie opowiadał o swojej przeszłości w AK. Przyjeżdżał do rodziny do naszej wioski co roku, ale o przeszłości opowiedział tylko raz. I ta historia pozwoliła mi odkryć, dlaczego tak mało wiedziałem. Po wojnie dziadek Tadeusz, wujek Staszek i jego szwagier Jan Gancarz ukrywali broń pochodzącą ze zrzutów angielskich. Nie wiem nawet czemu, czyżby liczyli na trzecią wojnę światową i odzyskanie niepodległości po kolejnej Burzy? Broń była zamurowana w piwnicy wujka Staszka, w zagłębieniach sklepienia łukowego sufitu tej piwnicy. Którejś nocy, chyba już w latach sześćdziesiątych, przed remontem tamtego domu. wydobyli ją (skrzynie?) pakunki? ) i zakopali w trzech rożnych miejscach. Jedną część na łące pod laskiem, drugą na ogrodzie wujka Staszka, a trzecią obok mojej nowej stodoły. Przypomnijcie sobie teraz opowieść o tym karabinie/skrzyni z amunicją, którą usłyszałem w dzieciństwie. Dowiedziałem się więc, co to jest gdzieś do dziś zakopane u mnie niedaleko domu.

Skąd ta broń? Ze zrzutów, jakie dla jasielskiego obwodu AK wysyłali Brytyjczycy w ramach przygotowania do Burzy. W rejonie lasów w Warzycach, Sieklówce i Bieździedki, 7km na północ od stacji kolejowej Jasło zrzucano zasobniki z bronią. Miejsce zrzutu miało kryptonim "Jaskółka". Pierwszy udany zrzut w nocy z 9 na 10 kwietnia 1944 roku. Potem ta broń ukrywano po domach, wiem też, że transportowano ją do lasów około 25 km na południe od miejsca zrzutów do magazynu partyzanckiego. Karkołomna operacja, którą trzeba było robić na furmankach pod nosem Niemców.

Jeszcze niestety dużo rzeczy nie wiem. Nie wiem czy dziadek brał udział w Burzy. Ludzie, którzy powinni wiedzieć już nie żyją. Ci, którzy jeszcze żyją nie wiedzą. Front stał w wiosce, więc ludzi wysiedlono. Ale czy był z nimi dziadek? Jeśli tak to służył w 22 Dywizji piechoty AK, 5 pułku strzelców podhalańskich(AK odtwarzało te przedwojenne struktury) w 2 batalionie placówki AK Tarnowiec Turkawka dowodzonej przez ppor. Władysława Dąbka ps Łado.Batalion dysponował 200 żołnierzami z placówek Jasło, Tarnowiec, Kołaczyce. 5 psp stoczył około 40 walk i potyczek.

Wiem jeszcze, że dziadek miał pseudonim Śmiały. I że po wojnie, jeden z jego kolegów z BCH chciał mu wyrobić jakieś partyjne papiery kombatanckie, ale dziadek odmówił.

Dlaczego taki tytuł? Bo dzisiaj bardzo popularne jest sięganie do tradycji husarii, co jest rzeczą chwalebną. Ale w naszej historii nie tylko czasy husarii są powodem do dumy. Podejrzewam, ze wiele osób, jeśliby poszperało w przeszłości, mogłoby znaleźć wiele takich historii i życiorysów. A przecież, żeby trzymać broń ze zrzutów tyle lat po wojnie, to trzeba było miec naprawdę ułańską(husarską) fantazję.

Kiedyś ją wykopię.

czwartek, 18 października 2012

Caudron C-714 - francuski myśliwiec, którym walczyli tylko Polacy.



Pierwszy wpis mojego bloga postanowiłem poświęcić znalezisku z mojego strychu. Znacie zapach starego kurzu z drewnianych strychów? To właśnie teraz czuję, bowiem znalazłem dziś zapomnianą książkę mojego dzieciństwa. Nosi tytuł "Samoloty na których walczyli Polacy", autor Witold Szewczyk. Otworzyłem ją i czytam i znalazłem tam ten samolot, Caudron C-714 i zadaję sobie pytanie, dlaczego tak mało wiem o pięknych kartach polskiej historii? Czy to komuniści zadbali o tą narodową amnezję, że ja wchłaniający książki o historii przeoczyłem ten samolot? Przecież tylko Polacy na nim latali(no prawie, bo 6 mieli Finowie) więc można powiedzieć, że to trzeci obok P-7 i P-11 polski myśliwiec II Wojny Światowej.



Mówiąc wprost, to jeden z najdziwniejszych myśliwców o jakich czytałem. Skrajnie lekki, z bardzo słabym silnikiem. Powstał jako przeróbka myśliwca Cauldron C-713, a ten z kolei powstał jako przeróbka samolotu wyścigowego(cokolwiek to znaczy). Skonstruował go Marcel Riffard i w 1938 pierwszy prototyp wzbił się w powietrze. Wyprodukowano 90 sztuk, ale armia francuska go nie chciała. 35 używali Polacy w Dywizjonie Myśliwskim 1/145 "Warszawskim". Natomiast do Finlandii dotarło 6 maszyn. Finowie polatali i orzekli, że sie do niczego nie nadaje i nie korzystali z nich. To ciekawa opinia, bo nasi chłopcy zestrzelili 12 samolotów Luftwaffe,  w tym trzy Me-109 i pięć Me-110. Więc chyba tak totalnie beznadziejne nie były.

Finski Cauldron C-714 ze swastykami wygląda tak:



Konstrukcję ten myśliwiec ma dziwną. Mimo że jest ostronosy, to silnik ma chłodzony powietrzem. Silnik zresztą wyjątkowo slaby - 450 KM. Dla porównania: P-7- 527KM, P-11c 645 KM.Francuskie MS-406(poroniony myśliwiec) 860KM, Dewotine D-520 910KM. Brytyjskie Hurricane 1030 KM, Spitfire I to samo. Germańcy latali na Me-109 D z silnikiem 730KM i wersja E z 1100KM. Masakra, prawda? Można to sobie przełożyć na samochód i widać jakie powinien mieć osiągi. Gorsze nawet od P-7.

A tymczasem nic takiego. Samolot był bardzo lekki i wyjątkowo cieniutki. Masa własna 1,4t,  całkowita 1,7t, przy np.
MoraneSaulnier MS-460 całkowitej2,7t , własnej 1,9t
Hurricane wersja I -  2,1t własnej, całkowitej 3t.
Z pozostałych lżejszy był tylko P-7 ale miał chyba większy opór aerodynamiczny, skoro latał wolniej.

C-714 miał następujące osiągi:
Pr maks - 486 km/h (tyle co MS-406, ale wolniej niż dobre myśliwce z 1940)
przelotowa : 320km/h (MS miał 400, Hurricane IIC 363, Spitfire I 520km/h)
Pułap- 9km
zasięg -900km
wznoszenie bardzo wolne- 9,66 minuty potrzebował aby wznieść się na 4km. 


Za to miał jedną bardzo duża zaletę. Nurkował 700km/h. Więc dobry pilot mógł się przyczaić nim u góry, zanurkować, zaatakować i zwiać każdemu z tych lepszych od niego myśliwców.

25 maja Francuzi słusznie doszli do wniosku, że ten samolot się nie nadaje do niczego i zabronili nim latać. Polacy mieli dostać lepsze maszyny, ale że to się przeciągało, to pewnie na rozkazy żabojadów odpowiedzieli słowami zaczarowanej żaby z bajki- Pocałuj mnie w... pyszczek

8 czerwca Polacy z "Warszawskiego" tym dziwnym samolotem zestrzelili pięć Me-110. Atakowało pięciu naszych na piętnastu germańców. Dobry wynik. Nasi bez strat tego dnia.

9 czerwca dopadli wyprawę bombową i posłali do ziemi 2 ME 109 i jednego Do-17.

10 czerwca dwa Dorniery i jednego Me-109.

W tym czasie nasi stracili w powietrzu dziewięć maszyn.

Ale dziewięć stracono też na ziemi. Więc chyba się potwierdziła późniejsza opinia Finów, że to niebezpieczna maszyna i nie powinno się nią latać. Nie mam danych czy te straty na ziemi to awarie, katastrofy czy zasługa Luftwaffe.

Popatrzcie teraz na przekrój samolotu.




Zobaczcie jaki cieniutki. Widać to przy rzucie z góry w rejonie kabiny pilota. Łokcie panowie do przodu, bo się nie zmieścicie. Pewnie dlatego miał przy tak słabym silniku lepsze osiągi niż P-11c.

Silnik też dziwny. Renault 12 R 03. Chłodzony powietrzem a wąski. Z otworem wlotowym z przodu. Ciekawe, czy się przegrzewał na maksymalnych obrotach.

Kolejną ciekawą rzeczą jest sposób mocowania karabinów. Miał cztery razy MAC 1934 M-39 kaliber 7,5mm. Zamontowane w owiewkach pod skrzydłami. Pewnie dlatego, że przekrój skrzydeł bardzo wąski i nie było innej możliwości.

No i jeszcze jedno. Tak lekka konstrukcja to wbrew pozorom bardzo duża wada. Przypuszczam, że ten samolot nie wytrzymywał gwałtownych skrętów w powietrzu. Tu pisze, że "Wady myśliwca C-714 spowodowały, że było ich coraz mniej zdolnych do walki". Chyba można sie domyslać, jak ta ultralekka konstrukcja znosiła przeciążenia. Wszystko sie pewnie w konstrukcji nie nadawalo do takich predkości. A poza tym przecież mysliwiec musi być choc troche opancerzony. Nie wyglada tu by cokowlwiek chroniło pilota. Seria i nie zyje. Zwykle samoloty wtedy miały płyte pancerną za siedzeniem pilota. Tu idę o zakład, nic takiego nie było (choć w niektórych wcześniejszych myślicam IIWŚ też nie było)

Źródło- wyż. wym. książka oraz
Linki:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Caudron_CR.714
http://en.wikipedia.org/wiki/Caudron_C.714
http://forum.worldofwarplanes.com/index.php?/topic/4158-caudron-c714/
http://www.sas1946.com/main/index.php?topic=16023.0
http://www.avionslegendaires.net/caudron-c-714-cyclone.php
http://www.aviastar.org/air/france/caudron_cr-714.php



Jeśli spodobał Ci się ten artykuł(pierwszy na blogu) to jakoś mnie spopularyzuj. Nie wiem. Linka daj gdzieś, skomentuj, cokolwiek. Mam taki niecny plan - za jakiś czas zarabiac tym blogiem, więc z góry podziekuje za wsparcie.

Kończe pisanie tego, co mi ślina na język przyniosła.

Miłego dnia/nocy
Heniek