sobota, 24 listopada 2012

Jak NIE składać podania o pracę

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Ktoś zlecił wam zamieszczenie w gazecie ogłoszenia w sprawie pracy. W ogłoszeniu podaliście adres pracodawcy, wymagania, rodzaj pracy. Skończyliście to zlecenie i zapomnieliście o nim. Mija miesiąc i do waszego biura bez słowa wchodzi nieznajoma osoba, kładzie na biurku CV i wychodzi też bez słowa. Po przejrzeniu tego CV orientujecie się, że to aplikacja w sprawie tamtej pracy. Absurd?

Dziś mi się coś podobnego przydarzyło, dlatego postanowiłem napisać ten post. Na moją spamową skrzynkę pocztową przyszedł mail. Nie znam nadawcy, nie było tytułu, a w treści liczba znaków wynosiła zero. No ale był załącznik- owe CV. Dowiedziałem się z niego, że niejaki Darek, skończył technikum mechaniczne i szkołę ochroniarską. I trochę danych osobowych. Co prawda nie pojawiło się sformułowanie "chciałbym podjąć u państwa pracę" ale tego się domyśliłem. Tylko, że ja mieszkam na Podkarpaciu, a praca była w Niemczech. No i pracodawca ze mną miał niewiele wspólnego.

Miesiąc temu moja dziewczyna została wprost zasypana rożnego rodzaju aplikacjami o pracę. Nie dawała rady, więc postanowiłem jej pomóc i odpisać tym wszystkim osobom, które podobnie jak mój dzisiejszy gość, pomyliły adresy mailowe. Mimo, że w treści ogłoszenia był mail, na który należało aplikować, to 120 osób w niedzielę, od godziny 9 rano do 23 wysłało do niej prośbę o przyjęcie do pracy.

Jej obowiązkiem w takim przypadku było odpisać im, wyjaśnić nieporozumienie i skierować na stronę z ofertą pracy (obszerniejszą aby nabić kliknięć). Ponieważ tego dnia miała urwanie głowy, napisałem sobie wzór odpowiedzi i 120 razy, metodą kopiuj-wklej odpowiedziałem rożnym osobom. Przy tym przyjrzałem się temu co wypisują.

Olaboga!

Sadze,  że jakieś tysiąc osób odpowiedziało na to ogłoszenie, bo to była nieźle płatna praca za granicą, bez znajomości języka niemieckiego. Z tego wiele osób zwyczajnie NIE PRZECZYTAŁO OGŁOSZENIA. Nie żartuje. W nim było napisane na jaki mail odpisywać. A Oni wysyłali na mail, z którego założono konto na portalu. Już pomijając osoby, które wysłały na wszelki wypadek wszedzie, statystyka dziwna.

A zatem - Jak NIE składać podania o pracę.

1."Jestem zainteresowany pracą. Mój numer xxx xxx xxx"

Koniec. Fajne prawda? Pracodawca ma do niego zadzwonić i się zapytać jaki ma gość wykształcenie, co potrafi, itp.

2. "Czy mogę poprosić o trochę więcej informacji? Jesteśmy z partnerem zainteresowani podjęciem pracy" i do tego CV

Fajnie że Was to interesuje, ale składanie CV dziś to wyścig. Wy się pozastanawiajcie, a inni będą już dawno pracować.

3. "Oto moje CV. Jestem zainteresowany pracą"

No wiem, że się pastwię, ale może by tak podać imię i nazwisko? Podpis pod mailem? Przeglądać CV osoby, której się nie chciało podpisać, żeby się dowiedzieć, co i jak, to przesada.

4. Rożnego typu adresy mailowe w stylu - "paker4824@cośtam", "kociaczek@cośtam"(48lat), qwerty12345@cośtam", "macho1978@cośtam", "w7df23@cośtam" - ludzie, miejcie litość. Jak to o was świadczy?

5. Rodzynkiem były dwie oferty od obcokrajowców. Ukraina i Bułgaria. Ta z Bułgarii z 10 zdań, ale Google tłumacz. Ukraińska, przeciętna, tylko, że znów nie ten mail.

6. Kolejny to przypadek z dziś. Miesiąc minął, więc daty nie przeczytał. Maila nie zatytułował i nie napisał w nim ani słowa. Dał tylko załącznik z błędami ortograficznymi. Postarałem się i mu odpisałem z 30 zdań, co i jak ma robić. W odpowiedzi lakoniczne podziękowanie i informacja, że napisał to, aby sprawdzić, czy to nie fikcja. Oj chłopie, ty to jeszcze się doucz, jak szukać pracy.


Koniec.

Gdybym był pracodawcą, to do tej fizycznej pracy wybrałbym osobę, która -
a)Przywitała się i napisała o co chodzi
b)potem podała skrótowo(5zdań) swoje wykształcenie i doświadczeni zawodowe
c)dołączyła schludne CV, które mogłem poczytać
d)podziękowała za uwagę i podpisała się imieniem i nazwiskiem

Po prostu przyłożyła się do tego.


Niestety pracodawcą nie jestem. Więcej, pojutrze wyrejestruję się z ZUSu i będę szukał pracy. Jeśli więc potrzebujesz kogoś, kto dobrze pisze, ma niekonwencjonalne pomysły, radzi sobie z komputerem i potrzebujesz pracownika przez internet to może zerknij niżej, na moją wiadomość-

"Jestem zainteresowany tą robotą."  ;)

sobota, 10 listopada 2012

Bo każdy AKowiec ma coś z husarza...

Chciałem w drugim wpisie tego bloga opowiedzieć o moim dziadku Tadeuszu Polaku. Zanim umarł rodzice przynieśli mu mnie pokazać, więc można powiedzieć, że spotkaliśmy się i pożegnaliśmy. Babcia umarła dwa lata później, więc większość z tego co wiedziałem o nim, pochodziła z opowieści mamy lub wujków lub cioć. Nie było tego za dużo, a jeśli już to oczywiście wspominali dobre chwile, każdy bowiem pamięta momenty, kiedy był szczęśliwy, a o innych stara się zapomnieć. Ja nigdy szczególnie jakoś nie wypytywałem, czego dzisiaj żałuję. Ale może po kolei.

Pamiętam, jak bylem mały, jeszcze za komuny, ludzie dużo opowiadali o wojnie. Z najciekawszych historii pamiętam opowiadaną co roku o spalonej stodole. Nasza wioska, Sądkowa w 1944 znalazła się na linii frontu. U nas stali Rosjanie, a z trzech stron Niemcy. I jak to na froncie strzelali do siebie, ale też ostrzeliwali budynki, aby zniszczyć przeciwnikowi potencjalne miejsca obrony. Któregoś dnia w nasz dom(zbudowany 1936) uderzył pocisk zapalający. Trafił w okno komory, przeleciał przez to pomieszczenie, przebił drzwi, przeleciał przez sień, trafił w kolejne drzwi, wpadł do pokoju(obecnej kuchni) i wyleciał kolejnym oknem.  Wiem że to nieprawdopodobne, ale jedne z tych drzwi wciąż są u nas w domu i widać miejsce, gdzie deska jest połamana i wstawiono tam inną. Ten pocisk następnie przeleciał jeszcze piętnaście metrów i trafił w stodołę, która spłonęła, a na miejscu jej dziś jest mały przydomowy ogródek.

Inną historię usłyszałem kiedyś podczas żniw w nowej stodole, stojącej na innym miejscu, wybudowanej po wojnie. Wujek Staszek, syn dziadka, podczas pracy, zmęczony w pewnym momencie otarł pot z czoła i powiedział: A wiesz, że tutaj jest zakopany karabin i amunicja?(jakoś tak) Miałem wtedy może z dziesięć lat więc nie pytałem, co,  jak i dlaczego. A wujek nie chciał za dużo mówić, to przecież ciągle jeszcze była komuna. Choć nie pamiętam w sumie, co dokładnie mówił. Czy to był karabin, czy skrzynia z karabinami. Miesza mi się to już we wspomnieniach. Szwagier wujka musiał po wojnie wyjechać aż do Torunia. Jak się mówiło, należał do AK i komuniści, gdyby to odkryli wsadziliby go do mamra. Nasz rejon dla szwabów był bardzo ważny, bo wydobywali tu ropę naftową. Do dziś stoją szyby, a przecież paliwo było tym, co nie jeden raz zatrzymywało niemieckie czołgi w marszu. Nic więc dziwnego, że zapomniane obecnie Podkarpacie, wtedy było oczkiem w głowie nazistów. Więc i dla AK to był ważny ze względu na akcje sabotażowe rejon.

Któregoś dnia wybrałem się do biblioteki w Jaśle, chcą czegoś doczytać o ruchu partyzanckim w rejonie. Panie odesłały mnie do czytelni, a tam dostałem do ręki książkę "Ruch oporu w Beskidzie Niskim". Wertowałem ją sobie i nagle trafiłem na stronę ze składem dowódców Batalionów Chłopskich, które po 1943 weszły do AK. A tam jako organizator siatki był wymieniony mój dziadek. T. Polak z Sądkowej. Nazywało się to Trójkami Gminnymi Rocha. Możecie sobie wyobrazić w jakim byłem szoku. 32 lata życia bez świadomości, że miałem dziadka w AK i to w dodatku na stanowisku organizatora ruchu oporu.

Wróciłem do domu i zacząłem śledztwo. Mama najpierw nic sobie takiego nie przypominała(najmłodsze dziecko) ale potem zaczęła łączyć fakty. W domu to był temat tabu. Ktoś dziadka gdzieś po wojnie przy jakimś sporze postraszył wysłaniem na białe niedźwiedzie" i od tego czasu na ten temat nikt u nas nie mówił. Wszyscy wiedzieli, nikt nic nie mówił. Czasem tylko opowiadali historię, jak dziadek, który w czasie wojny był zastępcą wójta, spił kiedyś Niemców. Przyjechali do nas po chłopów na roboty przymusowe. Wójt uciekł, bo przecież jak wyznaczyć ludzi których się zna do takiej pracy, pozostał mój dziadek. Od słowa do słowa spił Niemców i zalanych odesłał z kwitkiem. To była jedyna wojenna historia z nim jaką znam.

Prowadziłem więc dalsze poszukiwania i dowiedziałem się kolejnej ciekawej historii. Szwagier wujka Staszka, ten, który uciekał po wojnie do Torunia, nigdy nie opowiadał o swojej przeszłości w AK. Przyjeżdżał do rodziny do naszej wioski co roku, ale o przeszłości opowiedział tylko raz. I ta historia pozwoliła mi odkryć, dlaczego tak mało wiedziałem. Po wojnie dziadek Tadeusz, wujek Staszek i jego szwagier Jan Gancarz ukrywali broń pochodzącą ze zrzutów angielskich. Nie wiem nawet czemu, czyżby liczyli na trzecią wojnę światową i odzyskanie niepodległości po kolejnej Burzy? Broń była zamurowana w piwnicy wujka Staszka, w zagłębieniach sklepienia łukowego sufitu tej piwnicy. Którejś nocy, chyba już w latach sześćdziesiątych, przed remontem tamtego domu. wydobyli ją (skrzynie?) pakunki? ) i zakopali w trzech rożnych miejscach. Jedną część na łące pod laskiem, drugą na ogrodzie wujka Staszka, a trzecią obok mojej nowej stodoły. Przypomnijcie sobie teraz opowieść o tym karabinie/skrzyni z amunicją, którą usłyszałem w dzieciństwie. Dowiedziałem się więc, co to jest gdzieś do dziś zakopane u mnie niedaleko domu.

Skąd ta broń? Ze zrzutów, jakie dla jasielskiego obwodu AK wysyłali Brytyjczycy w ramach przygotowania do Burzy. W rejonie lasów w Warzycach, Sieklówce i Bieździedki, 7km na północ od stacji kolejowej Jasło zrzucano zasobniki z bronią. Miejsce zrzutu miało kryptonim "Jaskółka". Pierwszy udany zrzut w nocy z 9 na 10 kwietnia 1944 roku. Potem ta broń ukrywano po domach, wiem też, że transportowano ją do lasów około 25 km na południe od miejsca zrzutów do magazynu partyzanckiego. Karkołomna operacja, którą trzeba było robić na furmankach pod nosem Niemców.

Jeszcze niestety dużo rzeczy nie wiem. Nie wiem czy dziadek brał udział w Burzy. Ludzie, którzy powinni wiedzieć już nie żyją. Ci, którzy jeszcze żyją nie wiedzą. Front stał w wiosce, więc ludzi wysiedlono. Ale czy był z nimi dziadek? Jeśli tak to służył w 22 Dywizji piechoty AK, 5 pułku strzelców podhalańskich(AK odtwarzało te przedwojenne struktury) w 2 batalionie placówki AK Tarnowiec Turkawka dowodzonej przez ppor. Władysława Dąbka ps Łado.Batalion dysponował 200 żołnierzami z placówek Jasło, Tarnowiec, Kołaczyce. 5 psp stoczył około 40 walk i potyczek.

Wiem jeszcze, że dziadek miał pseudonim Śmiały. I że po wojnie, jeden z jego kolegów z BCH chciał mu wyrobić jakieś partyjne papiery kombatanckie, ale dziadek odmówił.

Dlaczego taki tytuł? Bo dzisiaj bardzo popularne jest sięganie do tradycji husarii, co jest rzeczą chwalebną. Ale w naszej historii nie tylko czasy husarii są powodem do dumy. Podejrzewam, ze wiele osób, jeśliby poszperało w przeszłości, mogłoby znaleźć wiele takich historii i życiorysów. A przecież, żeby trzymać broń ze zrzutów tyle lat po wojnie, to trzeba było miec naprawdę ułańską(husarską) fantazję.

Kiedyś ją wykopię.